niedziela, 14 kwietnia 2019

Rzym z niemowlakiem - moje doświadczenia

Kiedy byłam w ciąży miałam ambitny plan, że pod koniec urlopu macierzyńskiego wybierzemy się całą rodziną do Australii, którą zawsze chciałam odwiedzić. Urodziny dziecka zweryfikowały jednak nieco moje plany - przede wszystkim dlatego, że objazdowa wycieczka po Australii wymaga gigantycznego planowania, na które po prostu przy wymagającym niemowlaku nie miałam czasu. Zdecydowaliśmy więc, że wybierzemy jakieś inne miejsce, które musiało spełniać kilka kryteriów: jest w miarę blisko (kilka godzin lotu max), jest bezpieczne (np. jeśli chodzi o dostępność opieki zdrowotnej), nie wymaga dużego planowania, nigdy w nim nie byliśmy, jest atrakcyjne w marcu, kiedy nie jest jeszcze zbyt ciepło. W ten sposób wybraliśmy Rzym (blisko, bezpiecznie, bez planowania można nawet przypadkiem mnóstwo zobaczyć, w marcu kilkanaście stopni to dobra temperatura do zwiedzania miasta, a nadal nieco przyjemniej niż w tym samym czasie w Polsce). Był jeszcze dodatkowy atut - uczę się włoskiego, więc byłaby okazja poćwiczyć. No i Kartofelek ma na imię tak samo jak papież (wiem, że papież nie ma na imię Kartofelek, chodziło oczywiście o Franka).

Lot 

Oczywiście bardzo bałam się samego lotu - miał to być pierwszy lot samolotem Kartofelka, z którym przejazdy samochodem przypominały mniej więcej tortury. Bałam się, że zdecydowanie wygra konkurs na najbardziej denerwujące dziecko w samolocie, a przede wszystkim, że będzie mu z tym lataniem źle. Okazało się, że było dokładnie odwrotnie. Oba loty był spokojny, bawił się i sam zgłaszał się po cycka przy starcie i lądowaniu, żeby pomóc sobie ze zmianą ciśnień. Doszłam do wniosku, że powinnam latać samolotem codziennie.

Zakwaterowanie

 Tu wydaje mi się, że popełniłam błąd. Kiedy rezerwowałam miejscówkę w Rzymie (jak zawsze przez Airbnb) nie spodziewałam się, iż Franek mając 11 miesięcy będzie już chodził i miał bardzo silną potrzebę eksploracji przestrzeni na dwóch nogach. Nie pomyślałam więc, że apartament, w którym na podłodze wszędzie są twarde płyty nie będzie najlepszym rozwiązaniem. Miał on za to inne plusy - udogodnienia w postaci łóżeczka, wanny, wysokiego krzesełka, gospodarz proponował nam też zabawki (ale zabraliśmy i tak własne). Poza tym był blisko wszystkich atrakcji (na Zatybrzu), a na tej samej ulicy znajdował się szpital dziecięcy, co dawało mi spokój w razie gdyby coś złego się stało. Na szczęście poza chwilową chorobą młodego, którą zwalczyliśmy domowymi sposobami i cycem, nic niedobrego się nie wydarzyło.

Atrakcje - co było spoko

Najlepsze atrakcje to były te, gdzie było mało ludzi i mało bodźców. Sprawdziły się wiec spacery po mieście, ogrody botaniczne, parki, mało zatłoczone place (np. plac św. Piotra rano przed Aniołem Pańskim z papieżem), okolice Largo di Torre Argentina (obserwowanie kotków bardzo absorbowało uwagę Kartofelka), bazylika św. Jana na Lateranie, a także Muzea Kapitolińskie.

Ogród botaniczny


Dzień w Muzeach Kapitolińskich był w ogóle chyba naszym najlepszym dniem. Nie wiem czemu, ale turystów wielu tam nie ma, a sztuka pokazywana jest oszczędnie (nie tak jak w Gallerii Borghese, gdzie jest rzeźba na rzeźbie, a ze ścian kapie złoto). W dodatku głównie jest to sztuka antyczna, więc kolory są neutralne. Franek zwłaszcza upodobał sobie oglądanie popiersi, ponieważ, jak wiadomo, niemowlaki kochają twarze. Na każdą kolejną wskazywał dłonią i wydawał dźwięki zachwytu. Mieliśmy też okazję do chwili relaksu w restauracji oraz zaczerpnięcia świeżego powietrza na muzealnym tarasie. Kartofelek mógł też eksplorować na terenie muzeum w większych salach ;).

Muzea Kapitolińskie

Muzea Kapitolińskie

Muzea Kapitolińskie

Atrakcje - co nie było zbyt spoko

I dla mnie i dla Kartofelka zdecydowanie najgorszą atrakcją Rzymu była Galleria Borghese (aczkolwiek park wokół niej był bardzo przyjemny!). Zatłoczona mała przestrzeń, gdzie zdobienia i złoto pokrywały podłogę, ściany, sufit i jeszcze trochę przestrzeni pomiędzy. Franek bardzo szybko uległ przebodźcowaniu i wpadł w histerię, ja również czułam się zmęczona. Miłym akcentem było to, że pani pilnująca eksponatów użyczyła mi swojego krzesła, abym mogła nakarmić płaczące dziecko (myślicie, że w Polsce byłoby podobnie?).

Galleria Borghese


W Watykanie w ogrodach podobało się nam wszystkim (znowu - spokój, cisza, świeże powietrze), gorzej zaczęło się robić we wnętrzach. Po tym jak Kartofelek narobił swojego BLW-bałaganu w watykańskiej knajpie ruszyliśmy na zwiedzanie i prawie od razu bodźców zrobiło się za dużo, a histeria osiągnęła taki poziom, że czekałam tylko aż przyjdzie do nas sam papież, aby uspokajać dziecko. Niestety nie przyszedł, a my po długiej walce zdołaliśmy uspokoić Franka i położyć go spać w nosidle. Wtedy na spokojnie obejrzeliśmy watykańskie wnętrza, które na nas, dorosłych, zrobiły spore wrażenie (poza Kaplicą Sykstyńską, która nie jest w ogóle takim przeżyciem, jakiego można by się spodziewać). Mnie, jako świeżą matkę, najbardziej poruszyła oczywiście Pieta. Jednak w Bazylice świętego Piotra Franek się przebudził i szybko zaczęła się kolejna histeria, którą starałam się ratować karmiąc na marmurowej podłodze kaplicy. Cóż, nie był to najlepszy dzień.

Ogrody watykańskie i przerwa na mleko

Muzea watykańskie

Bazylika św. Piotra i cyce w bazylice


Do takich trudnych atrakcji jak powyższe zalicza się też Panteon.

No i zostają jeszcze atrakcje, które były po prostu takie sobie - nie wpłynęły jakoś negatywnie na Franka, ale jednocześnie nie zachwyciły jego rodziców. Na tę listę wpisuję np. Koloseum (chociaż Forum Romanum było super), schody hiszpańskie oraz Fontannę Di Trevi.

Karmienie w Koloseum
Karmienie na schodach hiszpańskich

Jedzenie, czyli BLW po włosku

Jak wiecie z moich innych wpisów rozszerzamy Kartofelkowi dietę metodą BLW. Myślałam, że sprawi to, iż żywienie na wakacjach będzie bardzo łatwe - nie trzeba zabierać słoiczków albo robić przecierów ani tachać ich ze sobą na zwiedzanie, wystarczy poprosić o coś dogodnego dla dziecka z menu w restauracji i lecimy. Nie było tak pięknie jak to sobie wyobrażałam, bo do roku należy unikać soli i cukru, a takie rzeczy w knajpach wcale nie były takie łatwe do znalezienia. Jednak zazwyczaj udawało się znaleźć chociaż chlebek albo warzywa bądź owoce, nosiłam też ze sobą różne przekąski, kilka razy gotowaliśmy w domu, żebym miała pewność, że chociaż czasem Franek zjadł coś pełnowartościowego. Uspokajałam się tym, że do roku głównym pokarmem dziecka jest mleko i nawet jeśli czegoś nie doje w ramach stałych posiłków, to nie jest to problemem, póki zgłasza się i zjada dużo mleka. Z powodu choroby, a także tzw. kryzysu ostatniego miesiąca, kiedy to dzieci mogą żyć prawie tylko na mleku mamy, cycek i tak królował.

Musy w saszetkach stanowiły łatwą do wzięcia ze sobą przekąskę

Do jedzenia dochodzi jeszcze oczywiście kwestia tego jak na dziecko reagowano we włoskich knajpach. Włosi uwielbiają dzieci i nie przeszkadza im to, że np. wyrażają one emocje albo zachowują się głośno (są w końcu dziećmi!). Kelnerzy sami z siebie zabawiają bobasy, do Franka zwracano się ciągle "szefie" albo "mistrzu". Nie było z reguły problemu z wysokimi krzesełkami, gorzej z przewijakami, których nie uświadczyliśmy prawie nigdzie (rozumiem, że to przez ograniczone możliwości przestrzenne). Nikt tutaj nie pomstuje na dzieci w knajpie tak jak w naszym kochanym kraju nad Wisłą, gdzie na matkę w niedzieciolubnej knajpie spada grad spojrzeń, na fejsie toczą się dyskusje o zakazie wprowadzania "bachorów" do knajp, mądre blogerki wygłaszają tyrady jak to dziecko musi się zachowywać (tak, zwłaszcza niemowlę, które pierwszy raz w życiu widzi restaurację), a matki karmiące muszą bić się w sądach o swoje prawo do nakarmienia własnego dziecka.

Dodam, że Franek w knajpach był z reguły spokojny, czasem trochę narzekał, jeśli zaczynała się histeria to wychodziliśmy z nim na chwilę na zewnątrz, ale do takich sytuacji raczej nie dochodziło. Myślę, że między innymi dlatego, że był on traktowany z szacunkiem (w końcu to też człowiek), przyjaźnią i uśmiechem przez wszystkich wokół, a jego mama była spokojna wiedząc, że nie jest we wrogo nastawionym towarzystwie.

Knajpa Sette Oche

Miejsca z jedzeniem i piciem, które wam serdecznie polecam to:

- Sette Oche na Zatybrzu - nietypowa (a przy okazji przepyszna) kuchnia włoska i fajny klimat
- Trattoria Luzzi przy Koloseum - autentyczna włoska trattoria, gdzie włoska mamma jak ci sypnie ser na makaron, to się spod tego sera nie wygrzebiesz
- Osteria de'Memmo niedaleko Piazza Navona - nieco bardziej eleganckie miejsce, ale nadal kelnerzy byli bardzo otwarci jeśli chodzi o obecność malucha, przywitał go nawet sam szef kuchni. Wokół siedzieli sami lokalsi, a porcje były naprawdę spore
- no i oczywiście Caffe Greco obok schodów hiszpańskich na szybką kawę/czekoladę na stojąco przy barze

Z tego miejsca chcę serdecznie podziękować moim znajomym, którzy część z tych miejsc mi polecili!

Transport, czyli po co ja brałam wózek?

Wzięliśmy ze sobą lekką spacerówkę i nosidło ergonomiczne, ale spacerówka przydała się realnie kilka razy, a głównie służyła do wożenia rzeczy. Franek nigdy nie lubił za bardzo wózka, również we Włoszech wytrzymywał w nim tylko jakiś czas i prędzej czy później lądował w nosidle. Dodatkowo rzymskie drogi nie są za bardzo przystosowane do wózków (bruk, wyboje), więc z wózkiem łatwo nie jest. Jeśli wasze dziecko lubi wózek to weźcie wózek lekki, jeśli lubi tylko czasem - moim zdaniem lepiej odpuścić. Z nosidłem (bądź chustą jeśli wasz maluch jeszcze nie siada) jest całkiem wygodnie, zwłaszcza z takim, w którym można zarzucić dziecko na plecy ;). Ułatwia ono też zwiedzanie w tłumie, a dziecku pomaga się wyciszyć i uspokoić.

Jeśli chodzi o przemieszczanie się ogólnie to Rzym najlepiej (zwłaszcza z dzieckiem) zwiedzać na piechotę. Z metra skorzystaliśmy tylko jadąc do Koloseum i do Bazyliki św. Jana na Lateranie. Zwiedzanie w ten sposób ułatwiał też dobrze wybrany miesiąc, czyli marzec - było już ciepło (codziennie kilkanaście stopni), ale nie za gorąco, a tłumy turystów jeszcze się nie pojawiły (no, tylko trochę).

Nie jest różowo, ale tragedii też nie ma

Na koniec nie będę wam ściemniać, że nasze wakacje były dokładnie takie, jak wcześniej z tą tylko różnicą, że z dzieckiem. Nie nazwałabym ich wypoczynkiem, ale na pewno miłym oderwaniem od codzienności. Może to nasza specyfika, bo zawsze lubiliśmy dużo zwiedzać od rana do nocy i może dlatego wydaje mi się, że teraz wakacje były inne, bo zobaczyliśmy mniej, podczas kiedy inni ludzie nie zauważą różnicy, bo już wcześniej wrzucali na luz. My nadal zobaczyliśmy sporo - codziennie właściwie jakieś duże atrakcje, czasami kilka dziennie, prawie codziennie stołowaliśmy się w jakiejś włoskiej knajpie. Nie było to tyle co zwykle, a dodatkowo byliśmy po prostu zmęczeni - noszeniem, zabawianiem, uspokajaniem i tak dalej. Dlatego nawet nie było nam szczególnie przykro, że wieczory spędzaliśmy w domu, zamiast na mieście (bo o 19 Kartofelek się kąpie i idzie spać, a w Rzymie swoją drogą spał super, bo okiennice sprawiały, że w pokoju panowała idealna ciemność).

Także według mnie wakacje z dzieckiem to nie jest sielanka, którą próbują wam sprzedać niektórzy blogerzy (chociaż może mają dzieci aniołki, a moje po prostu jest wymagające), ale tragedii też nie ma. Nawet powiedziałabym, że jest przyjemnie i interesująco, także nie warto się zrażać i mówić, że nie dacie rady, tylko po prostu przygotować się na różne niedogodności i na to, że nie będzie tak jak zawsze. Ale ta inność niesie też mnóstwo plusów - możliwość odkrywania razem z dzieckiem, pokazywania mu świata, włączania go w swoje życie i zwyczaje.

Podsumowując, kilka porad:

- dajcie sobie czas na prawdziwy odpoczynek - nie każdego dnia trzeba zwiedzać, czasem można po prostu połazić albo nic nie robić
- odpuśćcie czasem - planowaliście na ten dzień coś, ale to coś nie wyjdzie - trudno, posiedźcie w domu, ugotujcie sobie smaczny obiad
- zaakceptujcie, że urlop z dzieckiem nie będzie taki sam jak urlopy przed dzieckiem
- bądźcie elastyczni - czyli gotowi na zmienianie planów w ostatniej chwili, dostosowywanie się do potrzeb dziecka, zatrzymanie się na dłużej bo np. konieczne jest wyciągnięcie cycka, wyskoczenie do domu, żeby dziecko przebrać, bo nigdzie nie ma przewijaka i tak dalej
- ułatwiajcie sobie wszystko jak tylko możecie - za dopłatą można ominąć gigakolejkę? Zróbcie to. Kupując bilety przez internet nie będziecie musieli czekać? Zróbcie to. Możecie mieć ze sobą pomoc? Weźcie ją (my zabraliśmy ze sobą moich rodziców, nie powiedziałabym, że to mocno ułatwiło sprawy, bo nadal większość rzeczy wokół dziecka robiliśmy sami - w końcu to my jesteśmy jego rodzicami, ale to zawsze dodatkowe pary rąk, żeby np. coś ponieść, chwilę spojrzeć na dziecko jak idziecie do łazienki, cokolwiek)

Pozostaje tylko jedno pytanie - kiedy ta Australia? Ktoś kto ma dzieci może polecić jaki wiek jest najlepszy na w miarę bezstresową wycieczkę objazdową w 30 stopniach Celsjusza ;)?


Zdjęcia w tekście: Tomasz Nowosielski

2 komentarze:

  1. My zwiedzaliśmy Rzym dwa razy z dzieckiem, raz z córką (miała wtedy 10 mscy), drugie raz z synem 17 mscy. Zawsze w maju. Uwielbiam Rzym i stwierdzam, że grunt to dobra organizacja 😉 pomaga bardzo fakt, że Wlosi bardzo lubią dzieci. Gdy byliśmy z córką bylo już gorąco i karmiłam ja wszędzie gdzie można: muzeum watykańskie, kaplica Sykstyńska, schody hiszpańskie, ale nikomu to absolutnie nie przeszkadzało 😁

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam podobne doświadczenia, jeśli chodzi o karmienie w Rzymie :) Super, że wakacje się udały!

      Usuń

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia