piątek, 13 lipca 2018

Podsumowanie Open'era 2018

0
A to cudo objawiło się nam przy bramie wyjściowej od strony Kosakowa
Jeśli dobrze liczę, to był mój siódmy Open'er. I zdecydowanie najcięższy ze wszystkich, bo pierwszy raz udałam się na festiwal z dzieckiem. Trzymiesięcznym dzieckiem. O tym na ile ogromne było to wyzwanie i jak ogólnie poradzić sobie z maluchem na takim festiwalu na pewno napiszę coś osobnego. Ten wpis poświęcę tylko podsumowaniu muzycznemu, a wstęp ma służyć jedynie temu, żebyście zrozumieli czemu tak mało udało mi się zobaczyć - nie dość, że z dzieckiem, to w tym roku ze względu na wyprzedane wszystkie karnety i bilety organizacja leżała i kwiczała. Kwiczała tak bardzo, że ostatniego dnia na samym festiwalu byliśmy krócej niż na niego jechaliśmy połączeniem pociąg + taxi.

No ale przejdźmy do muzyki. Koncert po koncercie, dzień po dniu.

DZIEŃ 1

Noel Gallagher's High Flying Birds

Kilka lat temu widziałam Noela na Orange Warsaw Festival i przyznam, że tam podobał mi się dużo bardziej. Nie wiem jednak, czy to kwestia samej muzyki, zebranych po drodze doświadczeń, czy może pogody (w momencie jego koncertu słońce prażyło niemiłosiernie, a cień niewiele pomagał). Do wszystkiego mógł mi się dołożyć stres i kiepskie nagłośnienie. Było nudnawo. Najciekawszym elementem była obserwacja z daleka tłumów, które podnosiły się i podchodziły pod scenę słysząc każdy hit Oasis.



Nick Cave and the Bad Seeds

Nick dla mnie to, jak wiecie, najwyższy poziom umiejętności koncertowych. Widziałam go tym razem po raz piąty i znowu nie zawiódł. Nie było to tak pełne show jak ostatnie na Torwarze, gdzie wszystko było zaplanowane i budowało spójną całość, raczej wymieszanie greatest hits i klasycznych chwytów z kładzeniem się na tłumie oraz wyciąganiem z niego ludzi. Bez miejsca na zbyt wiele sentymentalnych spowolnień. Jednak nie można powiedzieć, że nie została w to włożona najszczersza energia, mimo że Nicka ewidentnie irytowało świecące prosto w jego twarz zachodzące słońce (ostatecznie sprawił, że zaszło całkowicie). Największe wrażenie tym razem zrobiło dla mnie  "From Her to Eternity" przy którym Nick tak wytężał twarz i głos, że zaczęłam się obawiać. Było duuuuużo mocy.



Arctic Monkeys

Nigdy nie rozumiałam fenomenu tego zespołu i nie rozumiem nadal. Oglądałam ich przez chwilę względnie z bliska, aby potem się oddalić i niestety nadal słyszeć Alexa Turnera. Szkoda, że w przeciwieństwie do Open'era pięć lat temu Nick grał przed małpami, a nie po nich. Wtedy może zgromadzone pod sceną nastoletnie fanki pana Alexa nie przeszkadzałyby w odbiorze Nicka, bo wtedy po zakończeniu koncertu swoich idoli grzecznie opuściły teren. 

Fleet Foxes

To mój największy zawód tegorocznej edycji - że na koncercie Fleet Foxes nie mogłam zostać dłużej (no i może jeszcze to, że znowu nie zobaczyłam Massive Attack, zawsze się jakoś mijamy). Tańczyło się przepięknie, muzyka brzmiała jak należy, szkoda mi tylko było jak patrzyłam na ludzi wychodzących z Arctic Monkeys i przechodzących przez Tent tylko po to, żeby udać się do wyjścia z terenu.

DZIEŃ II

Organek

Na Organka poszłam ze względu na mojego tatę, który akurat tego dnia poszedł na Open'era. Poświęciłam się rozmowom ze znajomymi gdzieś za najdalszym telebimem. Chyba nie żałuję.

Young Fathers

Cieszę się, że udało mi się wcześniej zobaczyć Young Fathers na OFFie, bo na Open'erze nie miałam na to zbyt wiele czasu. Nadal jednak, nawet przez te raptem pół godzinki, brzmiało to zupełnie ok. 


Energiczna MØ zawsze daje dobre koncerty, tym razem nie było inaczej.



David Byrne

I tu oto, proszę państwa, mamy gwiazdę tegorocznego Open'era. Na jego koncert nie szłam ze szczególnie wysokimi oczekiwaniami, nie były one też zbyt niskie. Okazało się, że był to zdecydowanie show dnia. Byrne nie tylko świetnie śpiewa, a jego muzycy bezbłędnie grają, ale też cudownie tańczy. Koncert wydawał się zaplanowany, a jednocześnie radosny i nieco spontaniczny. Cała grupa na scenie poruszała się płynnie i wykonywała przedziwne ruchy, które czasem przypominały nowoczesny taniec, innym razem składanie prania albo krojenie chleba. Trudno było nie dać się w to wciągnąć, a najlepiej całość podsumowuje jeden z tekstów Byrne'a: "We dance like this because it feels so damn good".



Depeche Mode

Koncert Depeche Mode już genialnie opisał fanpage "Są na świecie płyty, o których nie śniło się młodym klerykom". Liczyłam na coś więcej po tym ile osób zachwycało się DM na żywo, dostałam lekko totalitarnie śmierdzące show, w którym najlepszym momentem było machanie rękami przez tłum ludzi. Gahanowi na pewno nie można zarzucić słabego głosu, to brzmi jak należy. Ale wszystko jest powtarzalne i ma się brzydkie wrażenie, że ktoś tu odcina kupony i wykorzystuje polskich januszy, którzy łykną dosłownie wszystko co Depeche Mode im poda. Mi nie smakowało za bardzo. 

DZIEŃ III

Gorillaz

Po zobaczeniu ich w Warszawie za legendarne już 2 złote bardzo czekałam na ten występ. Warszawski był naprawdę bezbłędny, więc liczyłam, że na Open'erze będzie podobnie. I Gorillaz idealnie spełnili oczekiwania. Koncert był zupełnie inny niż w stolicy - nie była to zaplanowana całość przygotowana pod promocję albumu, bardziej podróż przez "greatest hits plus", ale nadal uzupełniona niczego sobie wizualizacjami, licznymi gośćmi i przede wszystkim wielkim talentem i charyzmą muzyków. Chciałoby się tylko więcej.



DZIEŃ IV

Sevdaliza

Koncert Sevdalizy podobnie jak w przypadku Gorillaz miał być moim drugim jej koncertem i podobnie miałam dość duże oczekiwania. Jednak w tym przypadku nieco się zawiodłam, ale chyba nie z winy samej artystki. To był ten dzień, kiedy na samego Open'era jechaliśmy dłużej niż na nim byliśmy (zajęło nam to 4,5 godziny). Spóźniliśmy się na koncert zespołu Bomba Estero, poddenerwowani i zestresowani udaliśmy się od razu na Sevdalizę. Jako że cały czas zżerał mnie jeszcze stres i było mi słabo o skupienie było trudno. Dodatkowo staliśmy dość daleko od sceny, a na telebimach zamiast kocio-wężowych ruchów Iranki zobaczyliśmy bardzo nieruchome wizualizacje. Szkoda, bo jej taniec na pewno, jak zawsze, był niesamowity. 

Bruno Mars

Mars to muzycznie zupełnie nie moja bajka, ale mam słabość do laserów i fajerwerków. Dostałam dużo fajerwerków i trochę laserów, które oglądałam ze strefy Kids Zone, gdzie spotkały się one z należytym piskiem i ekscytacją przebywających tam dzieciaków. Bruno też nieźle tańczy, więc miło było popatrzeć. Jednak nie na tyle miło, żeby zostać do końca.

***

Ogólnie Open'er jak zwykle zastosował swoją taktykę zapraszania artystów z zupełnie różnych grup stylistycznych z zupełnie różnymi grupami fanów. I rozbijaniem ich tak, żeby wiele osób musiało przyjść na wszystkie dni, aby zobaczyć wszystko to, co ich interesuje. W tym roku tej ogromnej ilości osób kompletnie nie udźwignęli logistycznie, a w całej imprezie coraz mniej pomysłu na ciekawy content, a coraz więcej komercjalizacji. Z jednej strony trochę szkoda, z drugiej - fajnie, że Polska ma swoją Coachellę. Na takie festiwale w końcu też musi być miejsce.

No i jeszcze dwie istotne zmiany w stosunku do lat ubiegłych - toi toie stały się różowe, a telebimy czarno-białe. 
Czytaj dalej »

wtorek, 12 czerwca 2018

Mięsożerca może żyć bez mięsa

1
Wczoraj podobno był Światowy Dzień Bez Mięsa. Od jakiegoś czasu dla mnie to dzień jak co dzień. Nie pamiętam już dokładnie daty, kiedy zostałam wege. Na pewno działo się to stopniowo. Na początek ograniczałam mięso, potem zrezygnowałam z każdego mięsa z wyjątkiem drobiu i ryb. Następnie porzuciłam też jedzenie drobiu. Zostałam przy rybach i jem je do dziś, więc właściwie jestem pescowegetarianką (podobno taka dieta ma sporo plusów i wcale nie jest bardzo niehumanitarna, jednak czasem sobie wyrzucam, że z ryb nie umiem zrezygnować). 

To ja i szkockie mięsiwa w 2014 roku, zanim zostałam wege


Zanim przestałam jeść mięso byłam jedną z tych osób, która śmiała się niczym Ron Swanson, że wegetarianie jedzą jak króliki. Posiłek bez mięsa był dla mnie trudny do wyobrażenia. Na śniadanie kanapki z sopocką, na obiad kotlecik, na kolację bekon. Mawiałam, że warzywa to zło. Jednak w którymś momencie wzięła górę empatia. Zrozumiałam, że skoro nie podoba mi się jak się traktuje zwierzęta w produkcji przemysłowej, że skoro coś we mnie sprawia, że nie mogę patrzeć na świnie zamknięte w ciężarówce w ścisku, a dodatkowo ekologia przemawia za niejedzeniem mięsa (no bo co emituje więcej syfu do atmosfery - produkcja mięsa czy roślin?) to znaczy, że nie powinnam zajadać efektów tego procesu. Byłaby to po prostu hipokryzja, co nie znaczy, że każdy to przeżywa. Innym może to nie przeszkadzać i to nie mój problem. Nie znaczy to też, i podkreślam to od początku, że nigdy się nie złamię. Jestem tylko człowiekiem, a człowiek niestety jest słaby.

Jestem wege już ponad około półtora roku, może trochę więcej. Przez ten czas nie było mi raczej tęskno do mięsa, może trochę do żelków (w końcu zawierają żelatynę, czyli też produkt zrobiony ze zwierzęcia). Będąc wege przeszłam swoją pierwszą ciążę. Mimo nacisków rodziny, że powinnam zjeść mięso dla dobra dziecka (whaaat) nie uległam. Babcia pomstowała, że urodzę słabe dziecko o niskiej masie urodzeniowej. Jak już kiedyś pisałam urodziłam chłopaka o wadze prawie 5 kilogramów, więc argument babci upadł (w co do tej pory nie jest ona w stanie uwierzyć). Moje wyniki badań (a w ciąży robi się ich naprawdę mnóstwo) były zawsze wzorowe. W szpitalu po porodzie stwierdzono, że mam żelazo zdecydowanie w normie i nie trzeba go suplementować, w przeciwieństwie do sytuacji niektórych mięsożernych koleżanek. 

Chcę wam tylko tym powiedzieć, że kluczem do wszystkiego jest tak naprawdę zbalansowana dieta. Nie potrzebujecie mięsa. Nawet jego smak możecie zastąpić czymś innym - Bezmięsny Mięsny robi świetne produkty przypominające boczek, kiełbasy, pieczeń, pepperoni, hamburgery a ostatnio także kebab czy gyros. W prawie każdym sklepie dostaniecie produkty z soi zastępujące np. parówki. I na pewno będą to parówki zdrowsze niż te ze zmielonych resztek najgorszej jakości mięsiwa. Ba, ostatnio przekonuję się też, że da się żyć również wegańsko - z powodu alergii malucha na mleko krowie od miesiąca moja dieta stała się jeszcze bardziej restrykcyjna. Oczywiście pewnie z radością powrócę do serów kiedy tylko będzie taka możliwość (ale może je ograniczę?), ale nie jest to tragedia nie do przeżycia. Da się, a tofu to świetna sprawa.

Nie jestem jednak wojownikiem. Nikogo do niczego nie mam zamiaru zmuszać, ani nawet namawiać. Chciałabym wychować swoje dziecko w duchu wege, ale jeśli któregoś dnia powie, że chce spróbować kurczaka, to go dostanie. Dieta to tylko mój wybór i nie będę innym mówić co mają robić. Przeczytałam ostatnio, żeby starać się być takim wegetarianinem jakiego samemu chciałoby się spotkać na swojej drodze będąc jeszcze mięsożercą. Nie reaguję więc odruchem wymiotnym, kiedy ktoś wcina szynkę (a widziałam takie akcje u znajomych wege), nie ogłaszam na głos, że czyjeś jedzenie śmierdzi mi śmiercią, nie szepczę też do ucha jedzącemu kiełbasę na ognisku o okrucieństwach, które musiała przejść ta świnka. Nie każę też nie podawać mięsa tam, gdzie akurat przebywam (jak kolega Morrissey). Szanujmy się, bo wszystko jest dla ludzi. To tylko kwestia wyboru.
Czytaj dalej »

piątek, 8 czerwca 2018

10 powodów, dla których Straight Pride Month nie jest potrzebny

0
Trwa czerwiec, czyli miesiąc Pride. W każdym większym mieście odbywają się parady równości, spotify proponuje nam specjalne playlisty, a wielkie korporacje sprzedają tęczowe gadżety (jest jeszcze dobrze, jeśli jakiś procent przekazują organizacjom pomagającym społeczności LGBTQ).

To ja podczas Europride 2010 w Warszawie
I jak co roku odzywają się ci, którzy twierdzą, że po co to komu, przecież nie ma miesiąca dumy osób heteroseksualnych i nie mają one potrzeby paradować po ulicach. Inni mówią, że może czas na miesiąc heteroseksualnej dumy. Moim (i chyba nie tylko moim) zdaniem jest on zupełnie niepotrzebny. Dlaczego? Bo trwa przez pozostałe 11 miesięcy w roku. Jeśli jesteś hetero i chcesz sprawdzić, czy jest ci potrzebny miesiąc dumy, odpowiedz dobie na poniższe 10 pytań.

1. Czy możesz wziąć legalnie ślub w swoim kraju?

2.  Czy pocałowanie twojej drugiej połówki w miejscu publicznym przysparza ci jakiekolwiek trudności?

3. Jakie modele związków najczęściej widzisz w telewizji, w reklamie, na billboardach, w kinie (wszędzie)? Czy są to w większości związki heteroseksualne?



4. Czy w filmie, w którym ostatnio widziałeś wątek osoby ze społeczności LGBTQ, było to użyte jako problem w fabule (czy raczej była to po prostu opowieść o czymkolwiek, gdzie przy okazji bohater jest gejem/lesbijką/trans/non-binary, ale sam ten fakt nie ma żadnego wpływu na fabułę - tutaj przykład na to, że tak się o dziwo da zrobić)?

5. Czy musiałeś powiedzieć swojej rodzinie i przyjaciołom o swojej orientacji? Czy powiedzenie komukolwiek o twojej orientacji seksualnej albo identyfikacji płciowej byłoby dla ciebie jakimkolwiek problemem?

6. Czy twoja orientacja seksualna jest używana jako obelga (np. "heteryk")? 

7. Czy możesz adoptować dziecko ze swoją drugą połówką?

8. Czy osoby publiczne, które mają taką samą orientację seksualną/identyfikację płciową jak ty mają to podkreślane przez media/inne osoby publiczne na niemalże każdym kroku - np. poseł heteroseksualista, piosenkarz cis?

9. Czy kiedy złapiesz swoją drugą połówkę za rękę i przejdziecie się przez park to sądzisz, że wywołasz tym jakiekolwiek emocje u osób postronnych? Czy idąc tak ze swoją połówką późnym wieczorem będziesz się bał?

10. Czy o twojej orientacji seksualnej mówi się, że "odbiega od normy", a o innych, że są "normalne"?

Już? To chyba nie muszę nic więcej tłumaczyć.

Happy Pride i widzimy się na paradzie (w Warszawie w sobotę)!
Czytaj dalej »

poniedziałek, 4 czerwca 2018

Koncertowy przegląd czerwcowy

0
Chodzę na bardzo dużo koncertów. Naprawdę dużo. Ok, ostatnio dużo mniej, bo mam w domu małego człowieczka. Ale jak tylko ogarniemy zostawanie z tatą, to pewnie do wieczornych wyjść uda się wrócić. Tak czy inaczej, na pewno jest wiele koncertów, na które potencjalnie chciałabym pójść. I jednocześnie zachęcić do tego innych. Stąd ten przegląd, który, mam nadzieję, będzie się pojawiał tutaj co miesiąc.

To ja na Open'erze, na którym usłyszałam po raz pierwszy artystę numer jeden z tego zestawienia

5 czerwca - Father John Misty 

Gdzie? Palladium, Warszawa
Organizator: Go Ahead
Za ile? 120 zł


Ojca Misty'ego poznałam na Open'erze kilka lat temu. Bardzo go wtedy bawiło, że mnóstwo ludzi poszło najpierw zobaczyć przez chwilę Drake'a, a potem przyszło na jego koncert (tak, tak, sama tak zrobiłam). Muzyka była ok, ale to charyzma pana Misty sprawiła, że zostałam do końca. No i jeszcze ruchy bioderkami. Potem okazało się, że ukrywający się pod tym pseudonimem Joshua Tillman ma trochę dziwną i lekko kontrowersyjną prezencję w social mediach i poza nimi. Nie mniej jednak ironiczne i niegłupie teksty, całkiem niezła muzyka, dziwaczne klipy i wspomniana charyzma sprawiają, że chętnie zobaczyłabym go ponownie na żywo. Poza tym kiedyś ucięliśmy sobie przyjemną "pogawędkę" na twitterze o Taylor Swift.


7 czerwca - Haim

Gdzie? Stodoła, Warszawa
Organizator:  Live Nation
Za ile? 129 zł


Haim również miałam okazję widzieć na żywo i również było to na Open'erze. Kobieca siła sióstr jaka płynęła z tego występu to coś, co naprawdę warto przeżyć. Muzyka nie jest wybitna, ale przyjemna, w domu słucham jej raczej rzadko, ale na żywo prezentuje się z taką mocą, że nie da się tego porównać ze słuchaniem z głośników w domowym zaciszu. Do tego wszystkiego trzeba dodać miny, jakie robi grająca na basie Este Haim (zespół składa się z trzech sióstr, które mają na nazwisko, uwaga, Haim).



16 czerwca - Slim Cessna's Auto Club

Gdzie? Hydrozagadka, Warszawa
Organizator: Hydrozagadka
Za ile? 59/69/79 zł


Nie słucham raczej country (chyba że chodzi o Trixie Mattel albo Dolly Parton), ale alternatywne country to już inna bajka. Slim Cessna's Auto Club grają od 25 lat i chociaż do tej pory nie miałam okazji widzieć ich w akcji to słyszałam, że warto. Może nieprzekonanych przekona ten fragment z opisu wydarzenia: "Slim Cessna's Auto Club słynie przede wszystkim z niezwykle żywiołowych występów, gdzie można spodziewać się dosłownie wszystkiego: od klimatów niczym z tarantinowskiego podłego baru, przez dzikie kazania rodem z baptystycznej mszy, po rock'n'rollowe tańce. To wszystko w postaci niesamowitych wokalnych dialogów dwóch frontmanów - charyzmatycznego Slima Cessny i mrocznego Jay'a Munly'ego".  

19 czerwca - Queens Of The Stone Age

Gdzie? Torwar, Warszawa
Organizator: Alter Art
Za ile?  178-198 zł


QOTSA na żywo widziałam już dwa razy ale oba razy były na dużych festiwalach (Open'er i OWF), a nigdy nie był to ich samodzielny koncert. Mimo festiwalowych ograniczeń potrafili mnie jednak wciągnąć w to, co robią na scenie. Chociażby poprzez dobre wizualizacje oraz gitarowo-wokalną, czystą energię bez zbędnych udziwnień. Poza tym Josh to miły facet. Chyba że akurat kopie kogoś po głowie.

30 czerwca - Beyoncé and Jay-Z 

Gdzie? Stadion Narodowy
Organizator: Live Nation
Za ile? Beyoncé może wziąć ode mnie wszystkie pieniądze


Czy naprawdę muszę tu cokolwiek pisać? To Beyoncé do cholery!

I Jay-Z. Będzie tam też Jay-Z. 
Czytaj dalej »

sobota, 26 maja 2018

10 rzeczy, których nie spodziewacie się w ciąży

3
Pisałam już, że w ciąży spodziewałam się rozkładającego się przede mną czerwonego dywanu, ale nie jest to jedyna rzecz, która rozminęła się z rzeczywistością. Dlatego dziś powiem wam, drogie siostry, czego po ciąży się nie spodziewacie. A przynajmniej mi nikt o tym nie powiedział.



1. Rozstępy nie wyglądają tak jak te kilka kresek na waszych udach

Tak samo jak wiele z was (a przynajmniej ta pechowa część) jako nastolatka rozszerzyłam się tu i ówdzie, co zaowocowało niczym innym jak rozstępami. Mama ganiała za mną z wynalazkami pseudomedycyny, które miały pomóc mi się ich pozbyć. Ja jednak kompletnie nie miałam problemu z tym, że mam kilka ledwo widocznych, białych kresek na jednym i drugim udzie. Trochę jak tygrys, tylko mniej. Dlatego słysząc, że w ciąży nabawię się rozstępów myślałam, że będzie to wyglądało całkiem podobnie. Kilka białych kresek na krzyż, żaden problem, jednak prewencyjnie tym razem posłuchałam mamy i używałam wspaniałych olejków. Okazało się jednak, że olejki pomagają tylko w jednym - brzuch swędzi mniej. Nie zmieniły jednak tego, że mój słusznej wielkości globus zaczął wyglądać raczej jak mapa rzek, pokryta niebiesko-fioletowymi strugami. Nigdzie w social mediach, czy w ogóle mediach, nie widziałam czegoś takiego. Na pomoc przyszła Michelle Visage, która pokazała w czasie mojej ciąży swój ciążowy brzuch z przeszłości na instagramie w reakcji na przeidealizowane fotki Kylie Jenner. Dopisała też, że w przeciwieństwie do samochodu, który Jenner dostała w prezencie za ciążę, ona dostała tylko rozstępy. Dziękuję mamo Visage i żałuję, że nie ma więcej kobiet, które odważyłyby się pokazać jak to może wyglądać (chociaż nie musi!). Dzięki Michelle poczułam, że należę do elitarnego klubu, w którym jest ona sama.
Post udostępniony przez Michelle Visage (@michellevisage)
2. Nie wyśpisz się na zapas

Wszyscy znajomi, rodzina, krewni i nie-krewni powtarzali "wyśpij się póki możesz". Bo wiadomo, przecież przy dziecku się nie wyśpisz, wiemy to wszyscy i jest to punchline zbyt wielu durnych komedii. Nie wiem jak będzie u ciebie, czy u kogokolwiek innego, ale więcej wysypiam się z dzieckiem niż będąc w ciąży. Pomyślicie pewnie, że przeszkadzał mi brzuch. Tak, to jest jedna z przyczyn. Ale do tego dochodzi budząca w nocy i nie dająca zasnąć zgaga, skurcze przepowiadające, ruchy dziecka (tak, one nie są tylko urocze, czasami bolą jak cholera!), wycieczki do kibla (dobrze, że zainwestowałam w tandetne kolorowe światełka do muszli z Chin - myślałam, że tę decyzję podjęło moje wewnętrzne dziecko, ale okazała się bardzo dojrzała) oraz temperatura. Tak, będzie wam gorąco. Bardzo gorąco. W środku zimy kazałam otwierać w sypialni okna na przestrzał, ku "uciesze" mojego męża, który zaczął spać pod dwoma kołdrami. Wstawanie do dziecka, nawet co godzinę, czy też czuwanie przy nim kiedy śpi z wami w łóżku (tak, dobrze słyszycie, dzieci nie zawsze, a nawet rzadko, sypiają długo w swoim łóżeczku, które tak pięknie dobrałyście do ich bardzo instagramowego kącika!) to przy spaniu w ciąży dla mnie pikuś.

3. Wszyscy będą chcieli dotknąć twojego brzucha, a część ludzi będzie to robiła bez pytania, jakby nie była to już część ciebie. I - o dziwo - będzie ci to przeszkadzać.

Wyobrażasz sobie, jakie to będzie słodkie, jak pozwolisz koleżankom i kolegom dotknąć swojego brzucha, żeby poczuli jak dziecko kopie? Po pierwsze - obecność ludzi, którzy akurat chcą poczuć kopniaczka i rzeczone kopniaczki prawie nigdy się nie zgrają. Po drugie, nawet jeśli dziecko nie wierzga, wielu ludzi będzie cię traktowało jak totem. Znacie na pewno te rzeźby z zagranicznych i polskich miast z wytartymi częściami ciała, bo tam je trzeba pomacać na szczęście. Taką rzeźbą staniesz się ty. Oczywiście nikt ci nie powie, że robi to na szczęście, tak naprawdę nikt ci nie powie w ogóle po co to robi, ani nie zapyta czy sobie tego życzysz. Prawdopodobnie ci ludzie sami nie wiedzą czemu to robią. To jak odruch bezwarunkowy. O ile naprawdę bliskim można to wybaczyć, o tyle nauczysz się swojego własnego odruchu bezwarunkowego stopowania cudzej ręki, kiedy będą ją wyciągać ci mało tobie życzliwi. 

4. Istnieją dolegliwości, o których nie masz zielonego pojęcia

Jest ich mnóstwo, ale ponieważ nie jestem lekarzem i piszę tylko ze swojej wąskiej perspektywy napiszę tylko o sobie. Mnie dopadła odwapniająca się miednica. Wciąganie w siebie solidnych porcji wapnia niewiele pomagało. Najbardziej pomagał odpoczynek w pozycji półleżącej, bo siedzenie prosto przez kilka godzin też sprawiało ból. Kroki sprawiały ból. Stanie sprawiało ból. Możesz pomyśleć, że perspektywa 2-3 miesięcy na kanapie z Netflixem brzmi dobrze. Brzmi póki naprawdę na tej kanapie nie zasiądziesz i nie zaczniesz się nudzić.


5. Poranne mdłości wcale nie są poranne i wcale nie jest fajnie, jeśli nie kończą się wymiotami

Nie wiem, kto wymyślił określenie poranne mdłości. Zwłaszcza chodzi mi o człon "poranne". U mnie przez pierwszy trymestr były one raczej całodzienne. W dodatku w ogóle nie wymiotowałam, więc nie spotykało mnie żadne uczucie ulgi. 

6. Jakąkolwiek decyzję w sprawie pracy w ciąży podejmiesz, znajdzie się ktoś, kto będzie ją kwestionował

Chciałam chodzić do pracy w ciąży jak najdłużej. Przed zajściem w ciążę myślałam, że przed porodem to pewnie wystarczą jakieś dwa tygodnie wolnego. Jednak jak wspomniałam moja miednica postanowiła nie dać mi żyć. Lekarz zaordynował, że chodzenie do pracy musi skończyć się dużo wcześniej, gdzieś w początkach trzeciego trymestru. Zastosowałam się więc do jego zaleceń, co większość ludzi w pracy, czy też poza pracą, przyjęła zupełnie neutralnie. Znalazły się jednak wyjątki, czyli ci, którzy twierdzili, że robię to za późno albo za wcześnie. Niektórzy pytali, czemu nie poleciałam na zwolnienie od razu po zobaczeniu dwóch kresek na teście. Inni patrzyli krzywo i komentowali, że trochę wcześnie idę na te swoje "wakacje" (tak wiem, śmiechu warte). Także jakkolwiek nie zrobisz - źle zrobisz. A tak naprawdę to powinna być tylko decyzja twoja i lekarza. Czasem trzeba iść na zwolnienie od razu, inni mogą pojechać z pracy na porodówkę. I żadnego z tych wyborów nikt nie powinien podważać. Dla mnie słuchanie, że idę się lenić było jak wbijanie szpil w psychikę, bo czułam, że ciało odmawia mi posłuszeństwa i nie mogę robić tego, co szczerze chciałabym robić, a do tego było to kwestionowane. 

7. Nie dość, że nie jesz za dwoje, to jeszcze nie jesz w ogóle tak jakbyś chciała

Myślisz ciąża, widzisz siebie w pieleszach wcinającą nutellę proste ze słoika. Na śniadanie. I na obiad. I w sumie też na kolację. Nic bardziej mylnego. Okazuje się, że lista tego, czego nie możesz jeść jest strasznie długa. W kuchni zaczyna się lawirowanie i kombinowanie. A nutella i batoniki? Spoko, ale pamiętaj, że nie jesz za dwoje tylko na dwoje. Najlepiej jak najzdrowiej, bo jak nie, to może cię dopaść cukrzyca ciążowa. U mnie każde jedzenie zaczynało się od wujka google. "Ryby a ciąża", "herbata a ciąża", i tak dalej. I nawet jeśli część źródeł wydaje się podejrzana, będziesz im wierzyć. Na wszelki wypadek. 

8. Niektórzy, mimo deklaracji, że nie znikniesz z ich życia, zaczną cię olewać

Tak po prostu będzie. Nagle nie zobaczysz jakiegoś zaproszenia na imprezę. Innym razem komuś nie uda się dostosować do tego, że nie przemieścisz się zbyt daleko. Stopniowo będziesz wchodzić w etap bycia matką, kiedy o życie towarzyskie będzie jeszcze trudniej. Ale pamiętaj - jeśli ktoś naprawdę chce, to w twoim życiu zostanie i nie da się z niego wykurzyć. Ja na szczęście mam wiele takich ludzi. 

9. Zrezygnujesz z rzeczy, z których nigdy w życiu byś nie zrezygnowała

Jak pisałam w moim poprzednim wpisie ja zrezygnowałam z co najmniej kilku naprawdę fajnych koncertów, które to wcześniej były moim życiem. Zrezygnowałam z pięciu herbat dziennie, bo podobno wypłukują cenne mikroelementy. I z kilku innych rzeczy. 

10. Twój brzuch to prowokacja do cudzych opinii

Trochę już tutaj o tym napisałam. Będziesz więc słyszała, że masz się wyspać, mimo że nie możesz spać. Będziesz słyszała, że masz ubierać to czy tamto, robić to czy tamto, pracować tyle, a tyle. Ktoś ci będzie wmawiał, że spodziewasz się bliźniaków, chociaż doskonale wiesz, że nosisz jedno dziecko, ale widocznie metoda na oko jest lepsza niż USG. Ktoś inny skomentuje twoją dietę albo uda. Miliard razy usłyszysz, że jesteś gruba - tak, gruba, nie duża, okrągła, ciężarna, wstaw tu jakiekolwiek określenie, które będzie brzmiało dobrze. Niektórzy po prostu będą ci mówić w twarz, że jesteś gruba i czekać aż się uroczo uśmiechniesz i podziękujesz za komplement. Zresztą może seria absurdów, które usłyszałam nosząc syna pod sercem to temat na kolejny wpis? A i jeszcze jedno - liczba tych złotych przemyśleń tylko się zwiększy jak już urodzisz.
Czytaj dalej »

piątek, 25 maja 2018

Matka Polka stojąca

1
Miałam małą przerwę w blogowaniu, która była spowodowana głównie końcówką mojej pierwszej ciąży i tym co się w związku z tym dzieje, czyli porodem i nowym współlokatorem. Współlokator zaczął już jednak więcej drzemać w ciągu dnia, a ja postanowiłam powspominać jak to było, jak jeszcze mieszkał w swojej dawnej chałupie, czyli mojej macicy.

Zdjęcie: Paulina i Tomasz - Duet Fotografów
Na wszelakich stronach, blogach i fanpejdżach o macierzyństwie temat ustępowania miejsca kobietom w ciąży czy przepuszczania ich w kolejkach jest dość gorący. Z jednej strony włosy się jeżą na historie o nazywaniu kobiet roszczeniowymi "krowami", z drugiej niektórzy chętnie wychwalają rycerskość Polaków, którzy kobiety w ciąży mają niby traktować niczym królowe. Obserwując swój powiększający się brzuszek czekałam więc tylko aż przede mną rozwinie się czerwony dywan, a nasi wspaniali polscy mężczyźni będą zrywać się z miejsc na mój widok.

Na początku podkreślę, że nie każdej kobiecie w ciąży miejsce siedzące w autobusie czy szybsza obsługa w kolejce jest potrzebna każdego dnia. Jak i inni ludzie mamy lepsze i gorsze dni, niektóre z nas przechodzą ciąże bardzo łagodnie (jak moja koleżanka z porodówki, która do ostatnich dni przed godziną zero pracowała na budowie), inne - wyjątkowo ciężko. Problem w tym, że nigdy nie wiecie, która kobieta w ciąży wam się trafi. A niektóre mogą mieć naprawdę poważne problemy zdrowotne, czy też chociaż są pewne że ustoją tę godzinę w tramwaju, to zachwieją się przy zakręcie, upadną i nieszczęście gotowe. Nie warto więc ryzykować.

Mogę mówić tylko ze swojego doświadczenia. Jakoś do połowy ciąży było w miarę ok jeśli chodzi o moją mobilność i wytrzymałość. Później, z powodu, jak się dowiedziałam, zbyt dużego obciążenia miednicy (ostatecznie mój najdroższy klusek urodził się ważąc prawie 5 kilo), każdy krok okupowałam bólem. Dlatego wszelkie wyjścia z domu w ostatnim trymestrze starałam się skracać, pod koniec zrezygnowałam ze wszystkiego (również moich ukochanych koncertów), zrezygnować musiałam też z komunikacji miejskiej. Sama nie mam samochodu, więc każde wyjście z domu było wielką operacją. Jednak musiałam to robić dla dobra swojego i dziecka, bo moje dotychczasowe doświadczenie wskazywało, że prawie nikt inny o tym nie pomyśli.

Zacznijmy od od tego, że przez całą ciążę nie spotkałam w busach, tramwajach i kolejkach żadnego z tych, rzekomo licznych, polskich rycerzy. Wszyscy ludzie, którzy kiedykolwiek ustąpili mi miejsca byli kobietami (nie mówię tu, że tylko faceci mają miejsca ustępować, zwracam się głównie do nich właśnie z tego powodu, że to oni sprawę olali). I to bardzo często kobietami, którym również to miejsce się należy. Jedna starsza pani widząc mnie wstała, podczas kiedy czterech panów na oko około 40-50 spokojnie siedziało na miejscach oznaczonych jako te dla osób bardziej potrzebujących. Kiedy usłyszeli moją konwersację z emerytką (bo przecież przekonywałyśmy się nawzajem, że to ta druga bardziej potrzebuje tego miejsca) wszyscy nagle, zsynchronizowani niczym najlepsza drużyna pływacka spojrzeli w stronę Wisły i tacy zauroczeni jej pięknem pozostali do końca podróży. Wtedy się okazało, że jednak nie są magicznie przyspawani do krzeseł i potrafią wstać. Nawet oznaczeni znakiem "Polska" polscy rycerze pewnego dnia w metrze zdawali się widzieć bardzo ciekawe formy skalne za oknami, bo nie zauważyli że stoję na środku wagonu. Ja, matka Polka, między, dosłownie, samymi kibicami wracającymi z meczu na Narodowym. Szara i niewidoczna na tle biało-czerwonego wagonu.

Nie ma większego sensu opisywać każdej sytuacji w tym stylu, która mi się przytrafiła, ale uwierzcie mi - nie było ich mało. Nie chcę też zbytnio narzekać, bo poza przeciążoną miednicą wiele w mojej ciąży mi nie doskwierało. Chcę tylko powiedzieć, że niektóre kobiety mają gorzej. Dla nich naprawdę małe potknięcie albo dłuższa chwila na nogach może oznaczać tragiczne konsekwencje. I warto, żeby stały się widoczne. Żeby te wszystkie deklaracje o obronie polskich kobiet, a zwłaszcza tych w ciąży, przez szlachetnych polskich mężczyzn stały się po prostu prawdą. Wielu z was zapewne wie jak się w takich sytuacjach zachować i nie udaje, że nie ma oczu. Moje doświadczenie wskazuje jednak, że wciąż nie jest was wystarczająco dużo, aby mówić o wspaniałej pozycji matki w naszym społeczeństwie.

A po ciąży zaczyna się karmienie piersią. I nagle stajesz się bardzo widoczna. Nagle szyja ludzka nie działa, nie to co wtedy, kiedy trzeba było spojrzeć na Wisłę. To dopiero jest niesamowite! Ale to temat na zupełnie inny wpis...
Czytaj dalej »

czwartek, 8 lutego 2018

Akcja #niejestemfeministką. A może tak naprawdę jesteś?

0
"Women in love" © 2006 gaelx, CC BY-SA 2.0 https://www.flickr.com/photos/gaelx/2318189897/

W internecie od kilku dni krąży filmik "Dlaczego nie jestem feministką? cz. 1" opublikowany przez "Idź Pod Prąd". Zazwyczaj nie zajmuję się takimi rzeczami, bo nieraz to tak jak gadać do obrazu, chociaż bardzo często zagłębiam się w świat przeciwników feminizmu, żeby ich zrozumieć. Uważam, że każdy zasługuje chociaż na wysłuchanie, często na dialog, jeśli jest możliwy. Ten filmik urzekł mnie jednak wyjątkowo. Przeanalizowałam go więc zdanie po zdaniu. Może nawet przeczytają to występujące w nim panie?



"Bo feminizm jest głupi" - uzupełniłabym to jeszcze o jakieś inne zdanie na podobnym poziomie, np. "jesteś u pani".

"Feminizm jest przeciwko rozumowi" - chciałabym wiedzieć co konkretnie w feminizmie jest przeciwko rozumowi, bo niestety pani w filmiku tej myśli nie rozwija. Czy podstawowe stwierdzenie, że ludzie są równi jest takie nierozumne?

"Nie muszę brać sztandaru do ręki i chodzić na manifestacje, żeby czuć się wolną kobietą" - owszem, nie musisz, i nawet w feminizmie nikt ci tego robić nie każe. Może precyzyjniej byłoby powiedzieć jednak - już nie musisz. Bo to, że jesteś wolna, możesz głosować, wybrać męża, mieć konto w banku, uczyć się, itp. itd. zawdzięczasz nikomu innemu jak feministkom właśnie. Tym, które chodziły na te manifestacje. Poza tym zastanawiam się, jak można się czuć wolną jednocześnie twierdząc, że bycie wolną to cały szereg zasad według których należy żyć "po kobiecemu", które panie zaraz wyłożą. Dla mnie bycie wolną to wybór.

"Ponieważ feminizm jest niekobiecy" - ruch złożony w dużej mierze z kobiet, walczący o równe prawa kobiet. O to, żeby mogły być kim chcą, jak chcą i nie narażać się na ostracyzm. Niekobiecy. Nie no, logiczne.

"Bo czuję się wspaniale mogąc prosić mojego męża o to, żeby mi w czymś pomógł, o to, że zawsze mogę na niego liczyć" - No i ok! Super! A co tu się, przepraszam, nie zgadza z feminizmem? W ruchu jest miejsce dla kobiet, które chcą pomocy męża w domu i równego podziału obowiązków, jak i dla takich co np. wolą zostać w domu i zrobić wszystko same. Dla tych, które nie chcą mieć męża też. Ważne tylko, żeby wybór był wyłącznie ich, nikt im go nie narzucał i nie mówił, że muszą żyć według konkretnego wzoru.

"Lubię, kiedy mężczyzna okazuje mi szacunek, kiedy przepuszcza mnie w drzwiach, kiedy mogę się czuć przy nim bezpieczna" - feministkom też zależy na szacunku i poczuciu bezpieczeństwa (przepuszczanie w drzwiach to jednak sprawa marginalna, ale nikt ci nie powie, że masz tego nie lubić i to jest piękne). Jest taka akcja #metoo, może nie słyszałyście. W całości opiera się właśnie na tym, żeby mężczyźni szanowali kobiety, nie traktowali ich jak rzeczy, które mają ich zaspokoić, nie wykorzystywali swojej władzy do klepania po tyłkach. I żeby kobiety mogły się czuć przy nich bezpiecznie, nie bojąc się np. zgwałcenia, kiedy stracą przytomność albo zbyt mało agresywnie krzykną "nie", a potem przegrają w przepychance z kimś silniejszym. 

"Nie wyobrażam sobie, że to ja mogłabym bronić i dawać bezpieczeństwo mojemu mężowi" - no i ok. I znowu odsyłam do podpunktu z "czuję się wspaniale mogąc prosić męża o...". Co tu się nie zgadza z feminizmem? Feminizm zabroni?

"Feminizm okrada też mężczyznę z takiego prawa do bycia silnym, do bycia przewodnikiem, do bycia opiekunem" - poprawię - feminizm pozwala mężczyźnie zarówno być silnym opiekunem, jak i wrażliwym człowiekiem. Feminizm nie zmusza mężczyzny, żeby zawsze był silny, nie zmusza go też do tego, żeby był słaby. Ogólnie zakłada, że mężczyzna też człowiek i podobnie jak kobieta może realizować się na wiele różnych sposobów. Niekoniecznie jako przewodnik i obrońca, ale też nie przymusowo jako zostający w domu tata. Każda rola ma wartość, każdy może wybrać jaką chce, byle nie krzywdzić innych. Żadna z ról nie jest też przypisana do płci. I to jest piękne.

"Odziera kobietę z jej naturalnych cech jak wdzięk, piękno, wrażliwość, prawo do bycia słabszą. Zmusza do udowadniania, że mogę być taka jak mężczyzna" - podobnie jak w punkcie wyżej feminizm z niczego nie odziera, ani do niczego nie zmusza. Przede wszystkim zakłada jednak, że nie ma czegoś takiego jak "natura" jeśli chodzi o role płciowe. Nie każda kobieta jest wrażliwa, nie każda chce się czuć słabsza. Co nie znaczy, że żadna nie może. Feminizm właśnie pozwala ci niczego nie udowadniać. Nie musisz udowadniać, że jesteś jak mężczyzna. Nie musisz też udowadniać, że jesteś kobieca. Swoją drogą, czy to nie przeciwnicy ruchu ciągle stwierdzają, że feministki opierają się na mentalności ofiar? A jednocześnie niby zabieramy prawo do bycia słabszą? To jak w końcu?

"Myślę, że dzisiejsze kobiety zatracają swoją kobiecość przez to, że próbują przejąć rolę mężczyzny" - po raz kolejny - nie ma żadnych ról, nie ma więc mowy ani o roli mężczyzny, ani o stereotypowej kobiecości. Feministka może być umalowaną kobietą w szpilkach, może być sportsmenką w dresie, może być mamą piątki dzieci, może być samotną kobietą. Może być kim chce, jak chce. I nie chcemy przejąć ról mężczyzn, bo nie zakładamy, że w ogóle takie istnieją, że mężczyźni są do czegoś zobowiązani przez tajemniczą "naturę". Swoją drogą to zdanie mówi pani w krótkich włosach, co kiedyś zostałoby uznane za "przejmowanie roli mężczyzny". Ale już nie jest. Dzięki feministkom między innymi.

"Jesteśmy kobietami i to jest wspaniałe" - tak, po prostu tak! Zgadzam się na całej linii.

"Bóg stworzył was takie piękne, zostawcie to w ten sposób" - ale czy feministki chcą coś na siłę zmieniać? Czy chcą kogoś na siłę "obrzydzać"? Kategoria piękna jest relatywna i często chcemy mówić o tym, żeby kobiety nie czuły się w obowiązku wyglądać na jedną modłę. Ale to nie znaczy, że nie chcemy czuć się piękne. Albo inaczej - że wszystkie z nas nie chcą. Część chce, część nie chce, każda i każdy rozumie też piękno inaczej. Czy może według was jest jeden model? A jeśli tak to dla kogo on istnieje - dla was, czy mężczyzn?

"Kobieta konserwatywna nie musi niczego zmieniać, ona wie, że jest kobietą, niczego jej nie brakuje" - "Feministka nie musi niczego zmieniać, ale może jeśli chce, ona wie, że jest kobietą, niczego jej nie brakuje". A jeśli uzna, że czegoś jej brakuje (np. zechce się dokształcić, ufarbować włosy, doczepić paznokcie) to uzna to sama, a nie dlatego, że ktoś jej tak kazał.

Tu pojawia się argument z myciem naczyń i że facet musi zarobić na zmywarkę. To chyba miał być żart, ale wyjaśnię, że facet może zarobić na zmywarkę, kobieta może zarobić na zmywarkę, mogą wspólnie zarobić na zmywarkę, mogą też wspólnie lub osobno zmywać naczynia albo jeść na papierowych talerzach. You do you.

"Jestem szczęśliwa. Szanuję siebie i swoje ciało" - you go girl! Feministki mają podobnie.

"Mi spełnienie daje bycie żoną, a już niedługo mamą" - gratulacje oraz - super! Cieszę się, że się spełniasz. Będąc feministką mogłabyś się spełniać dokładnie tak samo, więc nie widzę w czym problem.

"Rozwijaj swoje pasje, szanuj siebie, szanuj swoje ciało i przede wszystkim włącz myślenie" - jako feministka podpisuję się pod tym obiema rękami. Bardzo dobra myśl! Ale czemu w sumie znalazła się w antyfeministycznym filmiku?

Podsumowując - dziewczyny, widzę, że zgadzamy się na wielu płaszczyznach. Dlaczego więc musimy stawać po dwóch stronach barykady? Może lepiej usiąść i pogadać? Nie dajmy się ciągle antagonizować. Ja wysłuchałam was, wy wysłuchajcie nas. I może będzie ciut łatwiej?  
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia