poniedziałek, 22 września 2014

Goat, "World Music" - recenzja

W "Wiadomościach Sąsiedzkich Wesoła" pojawiła się (jak co miesiąc) moja recenzja - tym razem albumu "World Music" zespołu Goat. Poniżej, jak zwykle, zamieszczam początek tekstu, a do całości odsyłam tu (nr 161, str. 13). W numerze 159 znajdziecie też mają recenzję albumu "Składam się z ciągłych powtórzeń" Artura Rojka.



Szamani XXI wieku
„World Music”, Goat 

Kiedy pierwszy raz spotykamy się z zespołem Goat, możemy mieć kilka myśli. Np. że to zespół pochodzenia afrykańskiego, który z dumą czerpie z szamańskich zwyczajów przodków. W końcu ich muzyka brzmi jak czary, a swoje koncerty sami nazywają „rytuałami”, na których tańczą jak opętani przebrani w kolorowe stroje i podobne do zwierząt maski. I wyraźnie jest to skuteczne, bo nie tylko hipnotyzują tysiące fanów, ale na koncercie na OFF Festivalu w zeszłym roku zdołali przywołać pierwszy deszcz (a było naprawdę gorąco). Jednak nasze pierwsze założenie było błędne. Goat to grupa z mroźnej Szwecji. Ale klimat suchych pustyń i sawann oddają doskonale.

Zainteresowania zespołu klimatami vodoo znajdują jednak swoje uzasadnienie. Mimo, że większość jego członków pochodzi z Göteborga, swoich korzeni dopatrują się w Korpilombolo na północy Szwecji. Miasto to ma mieć tradycję związaną z kultem voodoo, po tym jak kiedyś przybył do niego szaman i w nim zamieszkał. Goat sądzą również, że po zniszczeniu miasta przez uczestników krucjaty, mieszkańcy uciekli i nałożyli na nie klątwę. Zainspirowani tymi historiami łączą zatem dawne instrumenty i motywy muzyczne ze współczesnym graniem gitarowym na naprawdę wysokim poziomie. Gatunek? W sumie trudno go określić. Niektórzy dopatrują się w nim afrobeatu, inni fusion, ale najłatwiej pozostać przy dość szerokiej, acz trafnej etykietce – alternatywie.

Album „World Music” to debiut zespołu. Muzycznie wyraźnie czerpie nie tylko z szamańskich rytuałów, ale też z rocka (mocne gitary chociażby w „Goatman”), jazzu (chociażby w jazzowej solówce „Let it bleed”), czy też reggae (znowu gitary, tym razem jednak te bardziej rytmiczne i bujające sekwencje). Przesterowany wokal jest celowo niezrozumiały, krzyki i wycie oraz powtarzanie słów brzmią niczym odprawianie czarów nad wielkim ogniskiem, wokół którego tańczą członkowie plemienia. Czasami brzmi to mrocznie, niczym przywoływanie bądź odpędzanie złych sił, czy też ceremonia pogrzebowa (melancholijne „Goatlord”) ale przez większość czasu podczas słuchania „World Music” mamy ochotę poderwać się do dzikiego tańca (spróbujcie usiedzieć przy hicie „Run To Your Mama”). Mamy wrażenie obcowania z szamanami dwudziestego pierwszego wieku, którzy do swojego arsenału instrumentów magicznych zaprzęgli gitary elektryczne oraz perkusję i czerpią z tradycji gigantów rock and rolla – w końcu trzeba przemówić nowym językiem do nowych wyznawców. Utwory zaskakują zmianami rytmu, nietypowymi połączeniami stylistycznymi, ale jednocześnie doskonałymi umiejętnościami muzycznymi. Płyty słucha się tak dobrze, że nie zauważa się, kiedy się skończyła. Dajemy się ponieść rytmicznym bębnom i pragniemy, aby ta dziwaczna ceremonia jeszcze się ciągnęła.

Całość do przeczytania w "Wiadomościach Sąsiedzkich Wesoła"! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia