poniedziałek, 26 listopada 2018

Feminizm na nie? A na pewno wiesz czym jest?



Gdzieś w internecie trafiłam na film z kanału Mama Lama, na którym dwie dziewczyny (Ola i Anna) wyjaśniają czemu nie po drodze im z feminizmem. Nie wiem, czy to masochizm, ale ciągle szukam i znajduję takie rzeczy, czytam, słucham, a potem chce mi się dyskutować. Stąd ten post, który może do autorek filmiku dotrze. A jeśli nie, to chociaż może do kogoś, kto ma podobne poglądy.

Pomijam w swoim wpisie celowo kwestie dotyczące błędów jakie dziewczyny popełniają w wypowiedziach (np. obrzezywanie), bo to coś czego pewnie najłatwiej się uczepić, a jednocześnie w tej sprawie nie ma to kompletnego znaczenia. Poza tym - niech pierwszy rzuci kamień ten, kto nigdy się nie pomylił. Zwłaszcza mówiąc, a nie pisząc, kiedy nie masz okazji tego i owego poprawić (no chyba, że chcesz się godzinami bawić z montażem).


Co właściwie znaczy feminizm

Na początku autorki filmiku mówią o różnych znaczeniach słowa feminizm. Dla mnie jest tylko jedno znaczenie słowa feminizm, nie jakieś dawne i współczesne. I to właśnie dzięki feministkom Ania może robić wszystko to, o czym wspomina w filmie - mieć pracę, nosić spodnie i ściąć włosy na krótko (chociaż Ola faktycznie później zauważa, że dzięki feministkom np. możemy się uczyć, czy też posiadać własne pieniądze lub głosować). I nie wiem jaką Ania ma babcię (bo wspomina, że dla babci jest w związku z robieniem tych wszystkich rzeczy mega feministką), bo te wszystkie elementy były już obecne w pokoleniu naszych babć i nie były wtedy niczym dziwnym…

Szkoda, że zdaniem pań feministyczne małżeństwo polega na tym, że “nie gotujesz, bo nie, bo masz prawo”. Zaskoczę was - feministyczne małżeństwo polega wyłącznie na tym, że ustalamy partnerskie zasady i nikt nie jest do niczego zmuszany. Np. w moim domu wiemy, że mój mąż lepiej gotuje, a ja mogłabym spalić kuchnię, więc to on przygotowuje większość posiłków, a ja robię to wtedy, kiedy sytuacja tego wymaga - np. teraz, kiedy jestem całe dnie sama z dzieckiem, które już nie może przeżyć na samej piersi (czasami chciałoby się powiedzieć - szkoda), więc ogarnęłam wrzucanie warzyw na parę, robię owsianki i kilka innych podstawowych rzeczy. Poza tym całkiem nieźle robię ciasta i ciastka, więc też czasem sobie pozwalam. Podsumowując - żona feministka, to nie taka osoba, która nie gotuje z zasady, to taka osoba, która rozumie, że w domu każdy ma równe prawa i równe obowiązki, a ich podział zależy od partnerów, a nie od społecznie narzuconych nam ról. Gdybym potrafiła lepiej gotować pewnie byłabym w kuchni częściej, ale cóż - Najwyższy jak widać rozdaje talenty niezbyt po równo.

I ponownie - Ania mówi, że nie jest “feministką w tym współczesnym świecie, bo to by oznaczało szereg rzeczy, z którymi się nie zgadza”. Bycie feministką oznacza bycie zwolenniczką równości praw mężczyzn i kobiet. Jak brzmi słynne zdanie - to radykalne założenie, że kobiety to też ludzie. Powiedz mi proszę, z którą częścią tych naprawdę niecodziennych stwierdzeń się nie zgadzasz?

Gdzie ta dyskryminacja?

Ola stwierdza, że nie zgadza się z feminizmem, bo zakłada on, że kobiety są i były dyskryminowane. Zauważa, że owszem kobiety są nadal dyskryminowane, bo np. są oblewane kwasem, ale to “na Bliskim Wschodzie, albo gdzieś tam dalej”. Podobnie obrzezanie - nas to przecież nie dotyczy. Owszem, dotyczy. To się dzieje również w Europie, w Stanach. Poza tym, to nie są jedyne objawy wciąż istniejącej dyskryminacji wobec kobiet, chociaż te należą do najbardziej ekstremalnych.

Potem rezolutnie dodaje, że w Polsce nie ma dyskryminacji, no ale “zależy z kim się zadajesz, bo są faceci seksiści”. No to jest ten seksizm, czy go nie ma, bo się pogubiłam?

Zdaniem pań społeczeństwo w Polsce nie dyskryminuje kobiet. Otóż społeczeństwo to nie jest jednorodny twór, który zachowuje się w całości tak samo. A w tym społeczeństwie nadal dyskryminuje się kobiety i wcale nie jest to margines, wcale nie trzeba daleko szukać. Wystarczy zajrzeć do dużych mediów, obejrzeć reklamy, wyjść na ulicę, cokolwiek. I nawet jeśli w literze prawa (choć też nie całkiem) wydaje się, że jesteśmy równe mężczyznom, to w życiu wcale tak nie jest - a życie to nie tylko spisane prawo, więc nadal jest o co walczyć.

Panie dyskutują też o różnicy płac, słusznie zauważając, że kobieta i mężczyzna na tym stanowisku powinni zarabiać tyle samo. Co do liczby kobiet w rządzie, o czym wspominają, - nie, nie zależy to tylko od motywacji i kompetencji, bo listy wyborcze tworzą mężczyźni i umieszczają na nich mężczyzn. Częściowy parytet bądź całkowity parytet w wielu krajach (również w Polsce) pozwolił na zmianę tej sytuacji bez utraty kompetencji i zdolności pracowników. W części krajów, gdzie kiedyś pomagano wprowadzić równość parytetem przestało być to po jakimś czasie konieczne, bo kobiety w polityce stały się normą. Zresztą - kobiety to połowa społeczeństwa, wypadałoby, żeby chociaż trochę kobiet reprezentowało interesy tej połowy społeczeństwa. Podobnie w firmach, właściciele sami powinni chcieć, aby uwzględniano wszystkie perspektywy - różnorodność wpływa tylko pozytywnie na wyniki i to akurat nie raz sprawdzono.

Kolejny postulat dziewczyn z filmu to to, że nie można wsadzić wszystkich kobiet do jednego wora, bo nie wszystkie kobiety mają takie same potrzeby - i tu się zgadzam! I na przykład - nie każda kobieta chce założyć rodzinę, nie każda kobieta chce pracować, nie każda chce być w związku z mężczyzną i tak dalej. I to właśnie feminizm dąży do tego, żeby kobiety mogły wybierać bez konsekwencji np. w postaci ostracyzmu społecznego.


Ja czy my   

Zdaniem autorek filmu feministki same ze sobą by się nie we wszystkim zgodziły - i to według Oli i Ani jest problem feminizmu. Moim zdaniem to nie jest żaden problem. Feministki to ludzie i mają różne poglądy na wiele spraw, nie we wszystkim muszą być zgodne, ważne, że zgadzamy się co do jednego - mężczyźni i kobiety powinni być równi. Jak widać jest to pojęcie dość ogólne, więc tak, istnieją różne feminizmy i czasem walczymy o różne sprawy, ale najczęściej idziemy wspólnie w marszach, bo wciąż walczymy o rzeczy, zdawałoby się, podstawowe, które nas łączą.

Jak twierdzi Ola, feminizm ma w swoim założeniu “ja” w centrum - tu chciałabym po prostu wiedzieć, skąd ten wniosek. Źródło poproszę. Bo mi się jednak wydaje, że to ruch dość mocno ukierunkowany na pomoc innym i kolektywistyczny. Potoczne stwierdzenie, że to robienie z siebie ofiar nie poparte w sumie żadnymi dowodami mnie nie urządza (czy robieniem z siebie ofiar jest np. umacnianie pozycji dziewczynek?). A co jest złego w tym, żeby walczyć o więcej praw, o czym też wspominają w negatywnym sensie, to już kompletnie nie rozumiem. O ile nikomu one nie szkodzą to tak, walczmy o więcej praw. Więcej praw dla kobiet, dla mężczyzn, dla dzieci, dla osób LGBT, dla wszystkich. Żeby wszystkim żyło się lepiej.

Po prostu “prove them wrong” - przekonuje nas Ola i Ania. Tak, zgadzam się, ale czasami to nie wystarczy. Kobiety, również w Polsce, wciąż słyszą na rozmowach o pracę pytania o rodzinę i dzieci. Wciąż są zwalniane z powodu zajścia w ciążę. Lekceważone w sądach i na policji, kiedy zgłaszają gwałt. Traktowane jak kawał mięsa przy porodach. Molestowane w miejscu pracy, w szkole. I tak dalej, i tak dalej. Tu nie wystarczy swoją pracą i talentem udowodnić, że ktoś nie ma racji. Tu potrzeba zmiany mentalności i systemu, czasem prawa. I to nie jest biadolenie, że jesteśmy ofiarami i szukanie winnych. Kobiety po prostu bardzo często są traktowane gorzej niezależnie od tego jak mocno się starają albo są ofiarami i najczęściej w tych sytuacjach jest jakiś winny, któremu niejednokrotnie uchodzi to na sucho. Nawet jeśli walczą, nawet jeśli próbują udowodnić, że ktoś się myli. Ale dziewczyna z filmiku strzela lepiej niż faceci, więc wszystko jest ok.

Na problem noszenia szafy naprawdę nie ma co strzępić języka. Jeśli dla kogoś feminizm i walka o prawa kobiet sprowadza się do tego, kto gdzie wnosi szafę to chyba nie ma o czym rozmawiać.

To nie jest coś złego, że w czymś jesteśmy gorsi - oczywiście, że tak. Warto mieć świadomość swoich słabości i prosić o pomoc. Tylko, że one nie mają nic wspólnego z płcią. To, że jestem kobietą nie sprawia, że z automatu jestem gorsza z matmy. A to, że ktoś jest facetem, nie oznacza, że nie maluje paznokci albo że jest silny fizycznie.

“Nie do końca wiem o co współczesny feminizm tak do końca walczy” - mówi Ania. Właśnie. I to chyba zamyka dyskusję o tym filmie. A na pewno powinno zamknąć usta komuś, kto chce zrobić filmik o feminizmie.

I znowu - “osobiście nie czułam się dyskryminowana” - ogłaszają dziewczyny. Ale wy, to nie wszyscy. I kto tu jest zorientowany na “ja”?

Ola radzi też nam, że jeśli facet ci przerywa, to możesz go upomnieć, ale “z pełnią pokory” i przepraszając. Bo rozumiem, że inaczej to by się obraził? A to podobno feministki tak się strasznie obrażają. Żeby była jasność - jak ktoś mi przerywa, jest dla mnie chamski, czy w jakikolwiek sposób zachowuje się źle to odpowiadam stosownie do sytuacji - kulturalnie, ostro, zależy co się dzieje. Ale na pewno nie “z pełnią pokory”.   

Ja, matka feministka   

A wiecie co dla mnie jest w tym filmie najbardziej przykre? Że stworzyły go mamy. Na kanale dla mam. Sama jestem matką i chociaż byłam feministką jeszcze przed porodem to poród, ciąża, opieka nad dzieckiem, laktacja tylko umocniły mój feminizm - może kiedyś napiszę w jaki sposób. I jako mamy powinnyśmy też walczyć o lepszą przyszłość dla naszych dzieci. A przez taką rozumiem przyszłość wyzwoloną od stereotypów i narzucanych na siłę ról. Przyszłość, w której jesteśmy równi i empatyczni.

5 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie, że napisałaś ten tekst i całkowicie się z Tobą zgadzam. Bycie feministą czy feministką nie polega na egoizmie, ale na byciu adwokatem tych, którzy doświadczają dyskryminacji, a czasem sami nie potrafią wyjść z jej spirali. Szkoda, że dziewczyny ograniczają swój wywód do perspektywy własnych doświadczeń. Wydaje się, że nie rozumieją swojej uprzywilejowanej pozycji, którą mogłyby przecież wykorzystać, aby pomóc innym. Skoro same są w partnerskich związkach, skończyły studia i czują się wolne, mogłyby przecież pomagać tym kobietom, które utknęły w przemocowych relacjach, nie udało im się dostać na studia i czują, że już nic dobrego w ich życiu się nie wydarzy...

    OdpowiedzUsuń
  3. "Kobiety, również w Polsce, wciąż słyszą na rozmowach o pracę pytania o rodzinę i dzieci." - niestety prawo tego zabrania, a moim zdaniem takie pytania są potrzebne. Pracodawca powinien wiedzieć, czy kobieta będzie dyspozycyjna czy nie będzie. A tak to chętniej zatrudniani są mężczyźni, bo zatrudnienie kobiety to ryzyk-fizyk. Jak zajdzie w ciążę, to zaraz macierzyński, przy komp. tylko do 4 godz. może pracować, a po macierzyńskim tylko 7 godz. dziennie zamiast ośmiu. Plus jeszcze dodatkowe wolne dni na dziecko. Czy pracodawcy to się opłaca? Szczerze wątpię. I później aż boją się kobiety zatrudnić, bo zaraz na macierzyński ucieknie, a spytać się jej nie mogą o plany względem rozmnażania się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proponuję w takim razie pytać każdego kandydata o stan zdrowia (skoro pracodawca ma prawo wiedzieć, czy kandydat będzie dyspozycyjny, to tak samo ma prawo wiedzieć, czy nie ma np. raka, przez którego może brać częste zwolnienia albo depresji, przez którą będzie się co tydzień wymykał na terapię, itp, itd). Niech pracodawca pyta też o nałogi, bo przecież palacz wychodząc palić czasem pracuje de facto tyle samo co ta wspomniana kobieta po macierzyńskim, czyli jakieś 7 godzin. Dodatkowo pytanie o dzieci zadawajmy też mężczyznom - przecież tak samo mogą wziąć urlop wychowawczy, a potem zwolnienia zdrowotne na dzieci. Pójdźmy nawet dalej! Niech pracodawcy pytają kandydatów o stan zdrowia ich małżonków, bo na członka rodziny też można wziąć zwolnienia chorobowe. A tak zupełnie serio - według mnie powinniśmy, wszyscy, w tym pracodawcy, zachowywać szacunek do człowieka. I nikt nie ma prawa do wiedzy o naszym życiu seksualnym (a planowanie rozmnażania to jego część), jak również do wiedzy o naszym zdrowiu. Ludzie nie żyją dla pracy, ludzie pracują, żeby żyć. Poza tym - ciągle słyszę o tych mitycznych kobietach, które zatrudniają się tylko po to, żeby brać jedno macierzyńskie za drugim, a nie dość, że nie znam żadnej takiej osobiście, to wydaje mi się, że nawet przy umowie o pracę (pamiętajmy, że nie wszyscy ją mają, a w dzisiejszych czasach - bardzo mało osób zatrudnionych i ich te wszystkie przywileje, które wymieniłaś, w ogóle nie dotyczą mimo że nieraz pracują praktycznie tak samo jak na etacie) ciąża i posiadanie dzieci to raczej dla kobiet decyzja ryzykowna - omijają ją podwyżki, awanse, rozwój, a do tego nie wie czy będzie w stanie wrócić do pracy, na jakich zasadach, a jeśli już tak - to czy nie wypadnie z obiegu.

      Usuń

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia